Ostatnie wydarzenia w Polsce wokół aborcji po raz kolejny unaoczniły problem wokół relacji państwo-kościół. W 2009 roku – w swojej pracy magisterskiej – napisałem, że w Polsce dominuje religia rzymsko-katolicka (…). Wywiera ona znaczący wpływ na funkcjonowanie państwa. Największy posłuch kościół miał w czasach komunizmu, gdzie wpisywał się on w ogólnonarodowy nurt walki z reżimem, a więc był relatywnie blisko społeczeństwa.
Niejako świadectwem tejże bliskości są trzy wybitne postacie, które – obok świeckich bohaterów – stały się ostoją walki z komunizmem: kard. Stefan Wyszyński, kard. Karol Wojtyła (późniejszy papież Jan Paweł II) i ks. Jerzy Popiełuszko. Tym trzem postaciom kościół katolicki zawdzięczał pewien rodzaj charyzmy, która przyciągała tłumy. Jedyną jego alternatywą był totalitarny reżim, który notorycznie łamał prawa człowieka i obywatela, a więc był on wówczas bezkonkurencyjny – tym bardziej, że – co warto podkreślić – w czasach postępującego komunizmu wiara i kultura chrześcijańska w Polsce obchodziła swoje tysiąclecie. Miał on znaczący udział w transformacji ustrojowej. Trudno jest także przecenić znaczącą rolę przedstawicieli kościoła w obradach Okrągłego Stołu.
Wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i pełnej suwerenności pojawił się pluralizm – zarówno polityczny, jak i stricte światopoglądowy. Skutkiem tego państwo musi cechować się neutralnością w działalności instytucji publicznych. Praktyka nie zawsze idzie jednak w parze z teorią. Kościołowi katolickiemu zależy na utrzymaniu silnej pozycji w Polsce i chce on wpływać na decyzje, jakie podejmują rządzący. Udaje mu się to wówczas, gdy władzę sprawują partie głęboko lub nawet skrajnie prawicowe – jak to miało miejsce w latach 2005-2007. Inaczej sytuacja wygląda wówczas, gdy aksjologia partii rządzących nie zawsze pokrywa się z założeniami nauki społecznej kościoła katolickiego. Dochodzi wówczas do pewnych napięć w stosunkach państwo-kościół i pojawia się próba sił, co zagraża neutralności światopoglądowej państwa i wpływa na jakość działalności jego organów administracyjnych.
Dominująca pozycja kościoła katolickiego w różnych aspektach życia społecznego w Polsce rodzi pewien dystans między nim a innymi kościołami i związkami wyznaniowymi.
Historia lubi się powtarzać…
Obecnie mamy niejako powtórkę z lat 2005-2007. W Polsce rządzi ugrupowanie, które religię wykorzystuje jako kartę przetargową do uprawiania bieżącej polityki i utrzymywania władzy. PiS i inne środowiska skrajnie prawicowe ochoczo korzystają z religii katolickiej jako odniesienia moralnego, co – w ich mniemaniu – pozwala im nawet na najbardziej skrajne posunięcia – od rozbojów na tle etniczno-rasowym po zakaz stosowania metody in vitro.
Nie traci na tym PiS, który ma w zanadrzu chociażby 500 złotych na dziecko, traci natomiast kościół, który każe matkom rezygnować z życia – tak swojego, jak i w pewnym sensie swoich bliskich – na rzecz uszkodzonego płodu. W mojej ocenie, politykom zawsze jest łatwiej odzyskać poparcie społeczne niż księżom.
Polityk bowiem może zawsze zmienić zdanie, a nawet partię, ksiądz już takiej możliwości nie ma. Opowiadanie się kościoła za jedną opcją polityczną daje mu iluzoryczne wpływy, które trwają przez pewien czas, jednak w długofalowej perspektywie przynosi mu to straty.
Jeszcze jedna rzecz. W Polsce obok katolików żyją wyznawcy innych religii jak i ateiści, w związku z czym dlaczego kościół katolicki ma im cokolwiek narzucać czy zakazywać? Druga sprawa: w jakiej kondycji jest obecnie Kościół Katolicki w Polsce, skoro religijność wśród swoich wiernych chce egzekwować przepisami świeckiego prawa stanowionego?
Bowiem nawet najbardziej liberalny projekt ustawy, która legalizuje aborcję czy in vitro nie zmusi nikogo do ich stosowania.
Komentarze